„Jak nie masz nic mądrego do powiedzenia, to nie mów wcale” Panie Michale
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Czytany 14883 razy
- Wydrukuj
W ostatnim czasie miałem wątpliwą przyjemność przeczytać artykuł pt. „Troska posła Maliszewskiego czy polityka kosztem polskiego sadownika” autorstwa pana Michała Prusia.
Długo się zastanawiałem czy warto polemizować z tymi argumentacjami. Doszedłem jednak do wniosku, że nie mogę wobec takiej postawy pozostać bierny. Jestem sadownikiem z dziada pradziada od ponad 30 lat, dlatego dokładnie wiem, jaki to ciężki kawałek chleba, uzależniony głównie od pogody i łaskawości z nieba, albo sytuacji na światowym rynku. A czasem, jak się dziś okazuje, rozsądku polityków i właściwych osób na właściwych stanowiskach.
Żyjemy jak mniemam jeszcze w państwie demokratycznym, dlatego każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie o innym człowieku w granicach umocowań prawnych, dlatego nie będę się odnosił do Pana zarzutów pod adresem posła Maliszewskiego w kontekście tego czy jest obrońcą sadowników czy uprawia politykę. Jedno wiem na pewno - to do Związku Sadowników, którego jestem członkiem codziennie dzwonią telefony z pytaniami: Co dalej? Kiedy robimy protest? Kiedy ruszymy na Warszawę? Co dalej z polskim sadownictwem? Dlaczego tegoroczny limit na banki jest tak śmiesznie niski? Czy PiS zamierza spełnić obietnice wyborcze wobec sadowników? Wszystkich pytań nie jestem w stanie wymienić, a przede wszystkim nie ma takiej potrzeby. Wiem również to, że Poseł Maliszewski dwa lata temu, będąc przedstawicielem koalicyjnej partii rządzącej, kiedy była taka potrzeba, kiedy w sadownictwie działo się gorzej wyszedł z sadownikami na ulice, wytykał błędy „swojemu” Ministrowi Rolnictwa i mówił otwartym tekstem, co nas - sadowników boli. W moim odczuciu i na przykładzie mojego gospodarstwa działania te były skuteczne, ponieważ wtedy nie ponosiłem strat. Sezon 2015-2016 już dziś zapisuje pod tzw. kreską i zmuszony jestem zaciągnąć kredyt na życie, nie na inwestycje.
Dziś Poseł Maliszewski będąc w opozycji robi dokładnie to samo, co od 15 lat - słucha głosów w środowisku sadowniczym i w razie konieczności wychodzi z nimi na ulicę! Nie licząc na odpowiedź zadaje sobie jednak pytanie, którego z posłów obecnych władz byłoby na to stać? Który miałby na tyle odwagi i moralnej odpowiedzialności, aby dla dobra innych przeciwstawić się swoim zwierzchnikom?
Sięgając do historii chciałbym Panu przypomnieć, o czym może Pan nie wiedzieć ze względu na swój wiek i małe doświadczenie życiowe, że w 2005 roku Federacja Rosyjska wprowadziła embargo na polskie owoce i warzywa, które trwało do 2008 roku. Było to dokładnie w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości. Prosta matematyka daje nam trzyletni czas, kiedy rząd nie podjął żadnych działań w kierunku udrożnienia tego rynku. Lata 2008-2014 czyli rządy „tej złej” koalicji były czasem trudnej i wytężonej pracy dla rolników, ale za godziwe wynagrodzenie. Rosja nie była i nie jest łatwym rynkiem, również wtedy miała zastrzeżenia, co do pozostałości środków ochrony roślin, czy obecności szkodników kwarantannowych. Jednak merytoryczne rozmowy i przestawienie argumentów bez zbędnej polityki przez tyle lat przynosiły efekty. Polska, dzięki eksportowi polskich jabłek wyrosła na światowa potęgę - w sezonie 2012/2013 byliśmy największym na świecie eksporterem jabłek wysyłając poza granice naszego kraju ponad 1, 2 mln ton tych owoców. Zaś największym importerem w tym czasie była Rosja kupując ok. 1, 45 mln. ton jabłek głównie z Polski. Chyba liczby mówią same za siebie, kto dla nas był strategicznym partnerem w handlu?
Porusza Pan w swoim artykule, iż „Pan Poseł, przechwala się o swoich sukcesach, jak to Pan Poseł, aby ratować sytuację pojechał na rozmowy do Moskwy zimą 2015 roku, a wiosną dzięki tej wizycie już zabrakło w Polsce jabłka. Pytam się Pana Posła, za jaką cenę i kto na tym zarobił, bo zapewne mały procent sadowników w tamtym okresie. Pewnie zapytacie Państwo, dlaczego teraz Pan Poseł nie jeździ. Otóż Pan Poseł twierdził, że od pewnego czasu nasz wschodni sąsiad się „usztywnił” w relacjach.”
To nie są przechwałki tylko fakty. Byłem uczestnikiem tych rozmów, które nie należą do łatwych i proszę mi wierzyć, że świadoma osoba, która wie jak wielką odpowiedzialność za całą branżę bierze na swoje barki wychodzi z nich zlana zimnym potem. W wyznaczonym czasie 15-20 minut mamy możliwość przedstawienia swoich argumentów będących naszym „być” albo „nie być”. Pyta Pan, kto na tych rozmowach skorzystał? Takie pytanie zadaje syn sadownika z największego zagłębia sadowniczego w Europie, do tego Przewodniczący Komisji Rolnictwa Powiatu Grójeckiego i jeszcze Dyrektor ARiMR?
Dlaczego teraz Pan Poseł nie jeździ na rozmowy do Moskwy? A po co? Ma narażać siebie na wszelkiego rodzaju negatywne konsekwencje nie mając żadnego poparcia ani umocowania Ministerstwa Rolnictwa?!? Podobno mamy rząd, który wreszcie zamieni polskie rolnictwo w krainę miodem i mlekiem płynącą. A sadownicy w ogromnym napięciu i gasnącej nadziei czekają na działania obecnych władz, które będą mogli rozliczyć przy urnach już za trzy lata!
Pisze Pan również, że „dziś mamy pierwszy rząd, który przypomnę zrobił porządek z wyprzedażą polskiej ziemi dla cudzoziemców oraz wycofaniem GMO, gdzie właśnie rządy PO-PSL były bardzo za tym, żeby zaśmiecić gospodarkę - na szczęście i dzięki Bogu nie udało się. „
Cytując klasyka mógłbym powiedzieć „róbta co chceta”, jednak jako rdzenny sadownik mam tylko nadzieję, że dzisiejszy rząd nie pójdzie za daleko i nie zrobi porządku z polskim sadownictwem, które przez wiele lat było awangardą polskiego rolnictwa i polskiej gospodarki!
Krzysztof Czarnecki, Prezes Oddziału Pniewy Związku Sadowników RP