Embargo jest dla nas szkodliwe
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Czytany 11645 razy
- Wydrukuj
Red: Prezydent Francji spotyka się z Władimirem Putinem w okolicach szczytu G7. To dla pana zaskoczenie?
Mirosław Maliszewski: Nie, nie jestem tym zaskoczony. Szczyt G7 to spotkanie najsilniejszych gospodarek świata, czyli najmocniejszych ekonomicznie państw, których liderzy wiedzą co jest dla ich krajów korzystne. Prezydent Francji zdaje sobie sprawę ze znaczenia Rosji i dlatego rozmawia z Putinem.
Red.: Czy to oznacza w jakiejś perspektywie zmianę zasad oddziaływania na Rosję przez Unię Europejską?
MM: Mam taką nadzieję. Obecnie obowiązujące wzajemne sankcje są szczególnie dotkliwe dla europejskich producentów, szczególnie rolników, a już najbardziej polskich sadowników. Wydaje się też, że nie mają dużego znaczenia dla rosyjskiej gospodarki, a to miało być ich celem. Sankcje nie zostały nałożone na surowce energetyczne, co byłoby szkodliwe dla Rosji, a na mało znaczące kwestie. Z kolei Rosja „uderzyła” w najbardziej czuły punkt, czyli żywność.
Red. Która w ogromnych ilościach była eksportowana na Wschód.
MM: Największym eksporterem z powodów historycznych i bliskości rynku była Polska. My sadownicy straciliśmy najwięcej. Przed embargiem nasz eksport przekraczał 1 milion ton jabłek rocznie. Dawało nam to pozycję największego na świecie eksportera jabłek. Byliśmy największym dostawcą na tamten rynek. Rozwijała się sprzedaż innych gatunków- truskawek, czereśni, borówki. Świetnie te szanse wykorzystaliśmy dostosowując produkcję i handel do wymagań rosyjskiego rynku. Wszyscy nam tego zazdrościli. Nie było wówczas i nie ma do tej pory większego importera jabłek na świecie niż Rosja. Wyparliśmy stamtąd nie tylko europejskich dostawców, ale nawet Chińczyków. Dlatego z powodu zakazu handlu to my ponosimy największe straty.
Red. To rynek stracony?
MM: Jeszcze nie całkiem. Jednak już pewnych strat nie odrobimy. W Rosji i krajach nie objętych zakazem bardzo, ale to bardzo dynamicznie rozwija się produkcja sadownicza. Są specjalne programy rządowe dotujące zakładanie nowych sadów, budowę chłodni itp., tak w samej Rosji, jak i innych krajach, w tym na Ukrainie. Te plantacje już owocują, a za chwilę będą mieć pełne zbiory. To potencjalne setki tysięcy, a nawet miliony ton wyprodukowanych jabłek, malin, borówek, czereśni. Sam Putin wypowiada się, że jego kraj ma być samowystarczalny w żywność, a jego słowa dla wielu są rozkazem. Poza tym zakaz importu stanowi swoistą ochronę rynku wewnętrznego przed tanim importem i choćby z tego powodu inwestycje w sady są bardzo dochodowe.
Red: Co w takim razie zrobić, żeby te bardzo niekorzystne dla nas zjawiska powstrzymać?
MM: Widać, że francuski prezydent zdaje sobie z tego sprawę i dlatego podejmuje z Rosją dialog. Wiem, że podobnie myśli wielu polityków w Unii Europejskiej, ale brakuje im odwagi do poważniejszych ruchów. Szkoda tylko, że Polska jako sąsiad nadal jest na czele europejskiej antyrosyjskiej szpicy. Przecież sankcje na Rosję przedłużono na nasz wniosek. Moim zdaniem to ogromny błąd naszego rządu. Według mnie polityka powinna iść w zupełnie innym kierunku. Jeśli chcemy rzeczywiście skutecznie Rosję nastraszyć, to wprowadźmy sankcje na mające ogromne znaczenie dla tego kraju surowce energetyczne. To Putin z pewnością by odczuł. Tymczasem w roku ubiegłym zaimportowaliśmy tylko jako Polska około 15 milionów ton rosyjskiego węgla. Jeśli natomiast uważamy, że jest to niemożliwe, bo Europa bez węgla i gazu ze wschodu sobie nie poradzi i nie pójdzie na taką wojnę handlową, to pozostaje …dogadanie się. I ten scenariusz zdaje się proponować francuski prezydent.
Red: A my?
MM: A my zmieńmy strategię. Nie róbmy z siebie największego wroga Rosji w całej Europie i na świecie. Wyciągnijmy też wnioski z historii i przypomnijmy sobie czym kończyły się waśnie z sąsiadami. Boję się jednak, że dla wielu polityków kwestia domagania się zwrotu wraku samolotu, czy budowanie patriotyzmu na walce z Rosją jest gwarantem politycznego sukcesu, dużo dla nich ważniejszego niż zdrowy rozsądek w relacjach handlowych. Płacimy za to my wszyscy, najwięcej sadownicy.
Red. Nie boi się Pan oskarżeń o zdradę?
MM: Odpowiem pytaniem. Co jest bardziej patriotyczne - spór, kłótnia, narażanie się, oskarżanie i płacenie za to ogromnej ceny, czy też mądra pragmatyczna polityczna dyplomacja? Moim zdaniem to drugie. Gdybym to ja był Ministrem Rolnictwa przekonywałbym swojego Premiera do innego spojrzenia na relacje z Federacją Rosyjską. Przekonywałbym też polityków z Zachodu do zmiany stanowiska. Starałbym się z całych sił powrócić na ten kluczowy dla całego polskiego rolnictwa rynek. Póki nie jest za późno, póki jeszcze po otwarciu granic można tam konkurować. Za rok, dwa nie będzie tam już dla nas zupełnie miejsca. Czy to zdrada, czy zdrowy rozsądek?
Red. Przez niektórych o taką właśnie zdradę oskarżany jest Prezydent E. Macron.
MM: Myślę, że jego gest wobec Putina jest poparty analizami gospodarczymi i politycznymi. Bez nich nie odważyłby się zająć tak w końcu kontrowersyjnego stanowiska. Wcale się nie zdziwię jak w jego konsekwencji francuskie sery, wina, owoce, warzywa, mięso będą miały wstęp na rosyjski rynek nawet przez teoretycznie zamknięte granice. I czy to zdrada, czy patriotyzm? Oceńmy sami.
Red: W jednym z wywiadów dla rosyjskiej agencji powiedział Pan, że embargo jest niekorzystne dla obydwu stron, a przed chwilą uznał Pan, że Rosja na nim nie traci.
MM: Ceny w tym kraju na produkty spożywcze objęte zakazem handlu poszły mocno do góry, jabłek nawet o kilkadziesiąt procent. Ludzie z tego powodu kupują ich mniej. Chciałem, żeby o tym dowiedziało się tamtejsze społeczeństwo, które nota bene jeszcze trochę tęskni za naszymi owocami. Moim zdaniem dla Rosji taniej jest importować jabłka z naszego kraju niż samemu produkować. Tam jest nie do końca sprzyjający klimat, brak infrastruktury przechowalniczej itp. Jest to w jakiś sposób naprawiane, omijane, ale koszty i ryzyko tego są ogromne. Bez dotacji raczej niemożliwe. Chciałem tym niejako zainicjować refleksję po tamtej stronie.
Jednak, aby zrozumieć „rosyjskie myślenie”, trzeba tam pojechać, porozmawiać z mieszkańcami, obejrzeć telewizję, poczytać gazety. To kraj mający nieco inne standardy niż Europa Zachodnia, kraj w którym myślenie tragicznymi wydarzeniami II Wojny Światowej, w tym w niej zwycięstwo jest dominujące. Oni nazywają ją Wielką Wojną Ojczyźnianą. To społeczeństwo, w którym poczucie obrony przed wrogami jest w genach. Dlatego uważam, że sankcje tego typu jak obecne nie wywrą presji ani na społeczeństwo, ani na władze. Wręcz przeciwnie - wywołują poczucie więzi, obrony i przeciwdziałania. Pięć lat obowiązywania zakazów to potwierdza. Musimy to brać pod uwagę.
Red: Jaki jest więc końcowy wniosek?
MM: Jak najszybciej zakończyć embargo handlowe, które jest dla nas zabójcze, powrócić na tamten rynek, podjąć konkurencję i ją znów wygrać. Mam nadzieję, że grono tak myślących się powiększy, tak w Europie, jak też w Polsce.