Nie chcemy być niewolnikami u przetwórców!
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Czytany 10454 razy
- Wydrukuj
Ze zdumieniem czytam słowa, które ukazują się w ostatnich dniach, a które są stanowiskami środowiska przetwórców wobec ustawowej propozycji konieczności podpisywania umów kontraktacyjnych na dostawy owoców do przerobu.
Jednym z argumentów jest to, że rzekomo mają na tym stracić drobni producenci, a zyskać najwięksi. To zdumienie wynika z wieloletnich doświadczeń, także poprzedniego i bieżącego sezonu. Jakoś nie widziano tragicznego losu sadownika, kiedy na punktach skupu było 6 gr. za kilogram jabłek, czy 30 gr. za kilogram porzeczek. Jakoś nie słyszałem wtedy głosu, że tracą i bankrutują drobni plantatorzy. W momencie, kiedy podejmowana jest próba właśnie wzmocnienia drobnego producenta, słychać straszenie bankructwem.
Cywilizowany handel wymaga poszanowania partnerów, a tego w minionych kilkunastu latach nie było. Byliśmy przez przemysł przetwórczy traktowani jako dostarczyciele taniego surowca, którzy mają produkować, dostarczać, zgadzać się na wszystko i....cicho siedzieć. Nasze próby porozumienia, współpracy, w końcu protesty były ignorowane i wręcz ośmieszane.
Jak inaczej można nazwać naszą rolę w tym procederze niż niewolnika? Jak można inaczej nazwać zjawisko, że plantator cały rok dba o plony, pryska, nawozi, pielęgnuje, a kiedy przychodzi do zbiorów staje pod ścianą narzucanej ceny na podstawie czyjegoś widzimisię ? Jak to możliwe, że zrywając cały dzień truskawki, wiśnie w upale, gorącu, wieczorem jedziemy na punkt i tam dopiero dowiadujemy się za ile sprzedamy nasze owoce? I wtedy „albo się zgadzasz, albo zabieraj z powrotem”. Czym to się różni od ekonomicznego niewolnictwa?
Przepisy, o które przez lata zabiegaliśmy, zarówno w kraju, jak też w Komisji Europejskiej, mają właśnie takim zjawiskom zapobiec.
Oto główne założenia propozycji konieczności podpisywania umów kontraktacyjnych:
- umowy powinny być zawierane nie w dniu dostawy, albo po niej, jak jest dzisiaj, ale na długo przed zbiorami
- umowy powinny mieć najlepiej charakter wielosezonowych, aby lepiej planować produkcję i przerób, bo i produkcja i handel nie może być doraźny, bieżący
- umowy powinny zawierać ilość dostarczanego surowca, jego parametry jakościowe i konkretną cenę, tak, aby obie strony znały zasady współpracy
-umowy powinny mieć charakter obowiązkowy, co ukróci spekulacje rynkowe
-umowy powinny zawierać klauzulę chroniącą plantatora przed utratą plonu wskutek klęsk żywiołowych i dawać podobne uzasadnienie dla przetwórcy wobec oczekiwań odbiorców przetworzonych produktów
-system powinien mieć ustawowe umocowanie, bo tylko zapis prawny daje rękojmie jego przestrzegania
-tylko te rozwiązania pozwolą zbilansować produkcję z potrzebami i możliwościami rynku przetworów, bo system uniemożliwi spontaniczne nasadzenia i potencjalną nadprodukcję.
Czy to takie złe? Co jest złego w tym, że chcemy tymi propozycjami uregulować rynek?
Ja doskonale wiem, bo walczę z tym już od dość dawna, że przetwórniom zależy na tym, aby obecny bałagan trwał jak najdłużej, aby kupować kiedy się chce, ile się chce i za ile się chce. To ich zdaniem wolny rynek. Naszym zdaniem wolny rynek jest wtedy, kiedy partnerzy mają równe zasady i warunki negocjacji. Tego dziś nie ma.
Wiem też, że właściciele zakładów będą wszystkimi dostępnymi metodami bronić obecnego statusu, bo zwyczajnie robią na nim doskonały biznes. Niestety kosztem - czemu się bardzo dziwię- polskich plantatorów.
I gdybym w uzasadnieniu wątpliwości co do treści proponowanych przepisów usłyszał taką argumentację (że ograniczy to biznes przetwórni owoców), to uznałbym, że jest jakieś racjonalne uzasadnienie obaw. Jednak, jak słyszę, że przyczyną niezgadzania się na zmiany jest troska o wolny rynek, o polskich drobnych plantatorów, to nie tylko uważam, że chce się kontynuować traktowanie nas jak niewolników, ale wręcz uważa się nas za idiotów.
Mirosław Maliszewski,
Prezes ZSRP.