Rząd PiS ograniczył możliwość zatrudniania cudzoziemców
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Czytany 13206 razy
- Wydrukuj
Od początku tego roku obowiązują nowe zasady przyjazdu cudzoziemców chcących podjąć pracę w naszych gospodarstwach.
Mówiąc w największym uproszczeniu ,dotychczasowy system oświadczeń pozwalający na sześciomiesięczne zatrudnienie polegający na zwykłym „składaniu” dokumentów w Powiatowym Urzędzie Pracy, zostaje zastąpiony systemem dziewięciomiesięcznych zezwoleń wydawanych przez służby odpowiedniego starosty. Na pierwszy rzut oka jest to korzystna nowelizacja. Szczegółowe zasady pokazują, że będzie to jednak system bardziej skomplikowany, droższy i przede wszystkim znacznie wydłużający całą procedurę.
Do tej pory mieliśmy najlepsze przepisy w tym zakresie spośród wszystkich krajów w Unii Europejskiej. Były one proste, szybkie i tanie. Pracę w naszej branży podejmowało corocznie kilkadziesiąt tysięcy Ukraińców, a płaciliśmy za nią relatywnie niewiele, nierzadko nawet dziesięciokrotnie mniej niż np. niemieccy, czy holenderscy sadownicy. Byliśmy przez to bardziej konkurencyjni i wygrywaliśmy rywalizację na wielu rynkach zewnętrznych i naszym krajowym. Import owoców naszej strefy klimatycznej do Polski był niewielki, a w ciągu kilku lat wyszliśmy nawet na pozycję pierwszego na świecie producenta, bądź eksportera w przypadku jabłek, borówek, malin, czy porzeczek. Po wyeliminowaniu przez PiS możliwości zawierania umów o dzieło, objęciu sadowników podniesionym minimalnym wynagrodzeniem, wzrostem konkurencji o pracowników ze strony innych dziedzin gospodarki, rozwiniętymi programami socjalnymi i wprowadzeniem ruchu bezwizowego, należy spodziewać się zdecydowanego pogorszenia warunków pracy, braku dostatecznej liczby pracowników i wzrostu ich wynagrodzenia. Oznacza to rzecz jasna- wzrost kosztów i pogorszenie naszej konkurencyjności, szczególnie na rynkach eksportowych.
Po co więc polskie władze ustanowiły takie przepisy?
Najczęstszym tłumaczeniem jest rzekome wprowadzenie przez Unię Europejską nowych przepisów, które wprost kazały nam to zrobić. Oczywiście zapewne po to, żeby zlikwidować polskie sadownictwo.
Otóż prawda jest zupełnie inna. Co prawda Komisja Europejska rzeczywiście przyjęła kilka lat temu tzw. Dyrektywę sezonową, ale ona wcale nie narzuciła na Polskę konkretnych przepisów, a jedynie dała niejako zalecenia. Tym właśnie różni się Dyrektywa od Rozporządzenia, które obowiązuje wprost, nie oddając państwu członkowskiemu swobody w ustanawianiu przepisów krajowych. W tym przypadku wygodne zazwyczaj zwalanie wszystkiego na złą Unię Europejską nie ma zastosowania. To nie Unia tylko Polska wprowadziła te niekorzystne rozwiązania. „Zrobiliśmy” to więc wybitnie na własne życzenie. Mieliśmy wstawać z kolan, a sami na nie całkowicie padliśmy.
Związek Sadowników RP był w tej sprawie aktywny już na etapie powstawania owej Dyrektywy, kiedy wyraźnie mówiliśmy, że nowe przepisy nie powinny narzucać na sadowników zbyt dużych obowiązków, bo przez to stracimy konkurencyjność choćby z chińskim, irańskim, tureckim, czy południowoamerykańskim sadownictwem. Udało się wówczas wyeliminować wiele proponowanych niekorzystnych zapisów. Między innymi nie ustalono jednakowej w całej Unii Europejskiej minimalnej godzinowej stawki wynagrodzenia dla pracowników sezonowych. Ustalenie jej na poziomie 7 EURO na godzinę (takie propozycje padały) byłoby dla nas zabójcze. Popierali nas w tym producenci z wielu innych krajów unijnych. Powstały więc jedynie zalecenia dla poszczególnych krajów członkowskich, a nie „z góry” narzucone przepisy.
Polskie władze – w tym Minister Krzysztof Jurgiel – mimo ogromnego oporu środowiska polskich ogrodników i części Sejmu zdecydowały się jednak wprowadzić szereg niekorzystnych dla nas przepisów, które są niestety typowym dla naszego kraju wprowadzaniem utrudnień na własne życzenie. Najbliższe tygodnie, miesiące i lata to udowodnią. Pracowników m.in. przez to będzie niestety mniej, będą przez to drożsi i bardziej wymagający. My zaś będziemy tracić przewagę na rynkach, którą mieliśmy dzięki najniższym w Unii Europejskiej kosztom zatrudnienia.
Doświadczenie pokazuje, że często zaczynamy doceniać to, co mieliśmy, dopiero w momencie, kiedy to tracimy. Ten przykład po raz kolejny to potwierdzi. Raczej powinniśmy zapomnieć o tym, że to my dokonywaliśmy wyboru pracowników spośród „pasażerów” ukraińskiego busa i płaciliśmy im 7 złotych za godzinę. Raczej powinniśmy się przyzwyczajać, że w okresach zbiorów owoców to „pasażerowie” będą wybierać sadowników, którzy będą ścigać się między sobą oferując coraz lepsze warunki pobytu i ilość złotówek za godzinę pracy.
To też będzie czas na docenienie tego, co w tym temacie robił przez minione kilkanaście lat Związek Sadowników RP, najpierw wymuszając wprowadzenie korzystnych dla nas przepisów i nie pozwalając na ich zasadnicze zmiany. Każdy, nawet kiedy z różnych powodów nie chciał tego powiedzieć, to to czuł i widział. Szkoda jedynie, że teraz nas (także wielu innych organizacji) się nie słucha i wprowadza nowe przepisy w przekonaniu o swojej nieomylności.
Nowe przepisy, to klasyczny przykład wprowadzania ograniczeń na własne życzenie. Unia, pomimo zwalania na nią całej winy przez autorów zmian, miała z tym niewiele wspólnego. To ewidentna wina rządu PiS.
Mirosław Maliszewski