Pytania o przyszłość sadownictwa
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Czytany 6155 razy
- Wydrukuj

Minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski skorzystał z zaproszenia wójta Marka Mikołajewskiego i przyjechał do Błędowa. Jego wizyta miała związek z wprowadzeniem mechanizmu interwencyjnego skupu jabłek przemysłowych.
Na spotkanie, które odbyło się 10 października w hali sportowej w Błędowie, przybyły tłumy sadowników. Ich głównym celem było uzyskanie informacji na temat interwencyjnego skupu jabłek przemysłowych, który ma przeprowadzić firma Eskimos. Pytań odnośnie funkcjonowania tego mechanizmu było bowiem wiele.
Sztuką jest sprzedać
Minister swoje przemówienia rozpoczął od tematu nadprodukcji jabłek i ściśle związanymi z tym niskimi cenami i problemami ze zbyciem owoców. – Produkcja jest w tej chwili wielka. Pojawia się pytanie: czy nie można było tego przewidzieć? A gdzie jest samoregulacja branży? Wszyscy z Was jeździli po Europie. Widzieliście, jak te rynki są skonstruowane, jaka jest rola samych producentów. To oni decydują o wszystkim. Państwa zachodnie się nie wtrącają do organizacji rynku owoców i warzyw. Dobrze zorganizowane grupy owocowo-warzywne, wspólne formy sprzedaży, wspólne negocjowanie, wspólne przetwórnie. A gdzie to jest w Polsce? – pytał Ardanowski.
– Niewielką sztuką jest wyprodukować jabłko. Sztuką jest dobrze ulokować na rynku, dobrze sprzedać. Trzeba mieć zorganizowany rynek, w którym sadownicy będą najważniejszym ogniwem. Zorganizowanie się producentów jest warunkiem, żeby taka sytuacja, jaka jest obecnie, nigdy się nie powtórzyła – stwierdził minister.
Ratowanie sytuacji
Mechanizm interwencyjnego skupu owoców minister Ardanowski nazwał „ratowaniem sytuacji na szybko”. – Trzeba te jabłka zagospodarować. Znalazłem firmę, która podjęła się je przetwarzać. Pojawiły się pytania: czemu ta firma? Czemu nie było przetargu? Ta firma jako jedna z nielicznych powiedziała, że nic za to nie chce. Nie chciała grosza dopłaty. Poprosiła jedynie o pomoc w załatwieniu kredytów na skup – przekonywał szef resortu rolnictwa.
Minister zapewniał sadowników, że program interwencyjnego skupu jabłek będzie działać. – Firma Eskimos będzie płacić 25 groszy za 1 kilogram jabłka przemysłowego. Może cena nie jest rewelacyjna, ale zawsze coś zostanie. Będzie płacić w ciągu 7 dni. Spółka chce, by dostarczanie jabłek rozciągnąć w czasie, bo jeśli wszyscy się „zwalą” na raz, to wszystko się będzie „korkować”. Firma ustali z sadownikami, kiedy owoce mogą być dostarczone, bo przerób tych jabłek będzie trwał parę miesięcy – tłumaczył Jan Krzysztof Ardanowski, zapewniając, że ministerstwo i rząd będzie kontrolować, czy pieniądze są wypłacane sadownikom na bieżąco.
„Od tego są”
Głos na spotkaniu zabrał również Mirosław Maliszewski, poseł PSL i prezes Związku Sadowników RP. – Przyjeżdżali do nas już różni mędrcy, byli ministrami, eurodeputowanymi, premierami. Pouczali nas, co mamy robić. Mówili, że produkujemy za dużo, że produkujemy źle. Pan, niestety, poszedł tą samą drogą – powiedział do Ardanowskiego Maliszewski. – Nie jest winą tych ludzi, że wyprodukowali w tym roku 4,5 mln ton jabłek. Bo co mieli robić? Od tego są – przemawiał.
Prezes Związku część swojego przemówienia poświęcił kwestii rosyjskiego embarga na polskie owoce. – Cóż złego robiliśmy, że sprzedawaliśmy do Rosji 1,2 mln ton jabłek? To jest rynek największego na świecie importera jabłek. To był rynek, który płacił dobre pieniądze. Pod ten rynek rozwijaliśmy produkcję i zakładaliśmy nowe sady – podkreślał Maliszewski i stwierdził: – Nie ma żadnej nadprodukcji. Trzeba się tylko przeciwstawić tym, którzy nas okradają. Nie można dopuścić, żeby zmowa cenowa dalej funkcjonowała. Rynek może uratować sprzedaż jabłek deserowych na eksport i zapanowanie nad rynkiem koncentratu.
Maliszewski zaznaczył również, że mieszkańcy nie mogą się skontaktować ani z firmą Eskimos, ani z wytypowanymi punktami skupu, które mają dla niej kupować jabłka przemysłowe.
Gra psychologiczna
Sporo do powiedzenia na spotkaniu mieli także sami sadownicy. Ciekawe spostrzeżenie wysunął Karol Pajewski, sadownik z okolic Mogielnicy. – Nie wiem, czy Panu, panie ministrze, jest wiadomo o patologii w rynku przetwórczym. Znam przetwórcę, który przez 30 lat zajmuje się koncentratem. On mówi, że nie ma przeciwwskazań ekonomicznych, żeby w tej chwili zapłacić 30-35 gr za kilogram jabłek przemysłowych. Ale jeśli on zapłaci, to inni go zdepczą, zniszczą. Dostanie reklamację i jest „ubity”. Czy wie Pan, że KUPS (Krajowa Unia Producentów Soków – red.) jest zaprzeczeniem krajowej unii, tylko dyktatem przysłowiowego Niemca – powiedział młody sadownik. Za te słowa dostał gromkie brawa od uczestników spotkania.
Na podobne patologie zwrócił uwagę Wiesław Czerwiński, radny powiatu grójeckiego. Jak stwierdził, skupy, które biorą udział w programie interwencyjnego skupu jabłek, mogą być szantażowane przez największe przetwórnie. Podał przykład swojego znajomego, przedstawiciela jednej z grup producenckich. – W momencie, gdy ukazała się lista podmiotów, które będą skupować jabłka w ramach interwencyjnego skupu owoców, mój znajomy (który był wpisany na listę – red.), otrzymał SMS-a z przetwórni, żeby nie przywoził jabłek z jakichś przyczyn. Natomiast jego siostra, która na liście nie była, dostała SMS-a, że może jabłka przywieźć. O czym to świadczy? O tym, że jest potężna gra psychologiczna przetwórców przeciwko tym, którzy dostarczają towar – mówił.
Dominik Górecki