Background Image
Previous Page  16 / 20 Next Page
Information
Show Menu
Previous Page 16 / 20 Next Page
Page Background

16

Sadownictwo

Gazeta Jabłonka, 4.12.2019 r.

O polskim sadownictwie z Mirosławem Maliszewskim

Redakcja: Ostatnio często pesymi-

stycznie wypowiada się Pan o przy-

szłości polskiego sadownictwa. Skąd

ten nastrój?

Mirosław Maliszewski:

Bo nie ma

zbyt wielu podstaw do optymizmu.

Eksport do Rosji, który był podstawo-

wym sposobem zagospodarowania

jabłek i innych owoców deserowych

praktycznie nie istnieje, a przemysł

przetwórczy nie ma zamiaru z nami

współpracować. Do tego ciągle rosną-

ce koszty.

Red. Jest szansa na przywrócenie

handlu zeWschodem?

MM:

Bardzo niewielka. Obecnie pol-

skie władze idą raczej na konflikt z

Rosją niż porozumienie, które otwo-

rzyłoby rynek. Jeśli to się nie zmieni,

to zapomnijmy, że tam cokolwiek

sprzedamy.

Red. Anowe rynki zbytu, np. Chiny?

MM:

Kilka lat temu doprowadziliśmy

jakoorganizacje sadownicze dootwar-

cia tego rynku dla polskich jabłek.

Jednak zanim doszło do pierwszych

wysyłek instytucje państwowe nało-

żyły na sadowników chcących eks-

portować niemałe opłaty za uzyska-

nie certyfikatu, co zniechęciło niemal

wszystkich. Sam Minister Rolnictwa

powiedział, że jego rola się skończyła

i teraz wszystko zależy od eksporte-

rów i samych plantatorów. Mówiliśmy

wówczas, że nowe rynki wymagają

wsparcia rządowego w formie choćby

gwarancji płatności za dostarczony to-

war albo państwowego ubezpieczenia.

„Pomoc” skończyła się na wspomnia-

nych nałożonych opłatach na sadow-

ników i znaczącego eksportu nadal nie

ma. Szkoda, bo to perspektywiczny

rynek.

Red. A inne kraje? Chcą od nas ku-

pować?

MM:

Są takie, które się bronią przed

naszymi owocami różnymi metoda-

mi, jak np. Czechy, gdzie prowadzone

są akcje dyskredytujące nasze produk-

ty, ale też są takie, które chcą kupować

duże ilości, np. Egipt.

Red. No właśnie, co z handlem z

Egiptem?

MM:

To bardzo obiecujący rynek, bo

kupuje dużo i nie ma zbyt wielkich

wymagań jakościowych. Poprzedni

sezon to pokazał - Egipt był najwięk-

szym na świecie importerem polskich

jabłek. Prowadziliśmy tam dużą kam-

panię promocyjną pobudzającą popyt

i wspierającą naszych eksporterów.

Efekty były widoczne w terenie, bo

przez kilka miesięcy ubiegłego sezonu

to jedyne miejsce gdzie sprzedawali-

śmy duże ilości.

Są też inne kraje chętne do zakupów,

ale eksport tamwymaga wsparcia rzą-

dowego i pieniędzy na promocję. Wy-

maga też większej jakości, usprawnie-

nia logistyki itp. Same firmy tego nie są

w stanie zapewnić.

Red. Zastąpimy Rosję innym ryn-

kiemzbytu?

MM:

Niestety nie. Niema drugiego na

świecie tak dużego importera owoców

jakim jest Rosja. Zważywszy na aspek-

ty polityczne i rozwój ich rodzimej

produkcji, powinniśmy przyzwyczajać

się do myśli, że Rosja jako duży im-

porter polskich jabłek bezpowrotnie

znika. To są ostatnie chwile na ratunek

tego rynku. Wymaga to jednak innej

polityki wobec tego kraju niż obecna.

Red. Straszna perspektywa.

MM:

Tym straszniejsza, że naszą cią-

gle rosnącą produkcję jest w stanie

zagospodarować tylko przemysł prze-

twórczy, a ten nie ma zamiaru płacić

racjonalnych cen.

Red. Sporo się mówi o umowach

kontraktacyjnych. Co się z tymdzie-

je?

MM:

Nic. Projekt ustawy skierowany

do Sejmu został z niewiadomych przy-

czyn zablokowany przez Marszałka i

już w tej kadencji nie wejdzie w życie.

Pada więc pytanie- dlaczego? Kto za

tymstoi?Kogo sięwładzawystraszyła?

Czy takie było polityczne wskazanie?

Red. Może sami sadownicy to zablo-

kowali? Padają głosy, że kontraktacja

to interwencja wwolny rynek.

MM:

Nie mają takiej mocy, choć

rzeczywiście niektórzy sadownicy

pomysł krytykują. Ja bym jednak po-

zwolił przepisom wejść w życie i póź-

niej je ewentualnie modyfikować. Jeśli

tej próby nie podejmiemy, to nadal

będziemy mieli rozchwiany rynek, w

którym raz na 5-7 lat są dobre ceny za

owoce do przetwórstwa. I będziemy

mieli takie sytuacje jak obecna, jabłek

mało, dostaw mało, zapotrzebowanie

na koncentrat jest, a ceny cyklicznie

spadają. Mnie to nie odpowiada.

Red.Alepańskaobrona„przemysłu”

często jest krytykowana przez do-

brych sadowników produkujących

„deser”, mówiących, że to sztuczne

utrzymywanie gospodarstw, które

dawno powinny upaść, zniknąć.

MM:

Tak, wiem o tym. Mają w tej

krytyce dużo racji. Otóż nigdzie na

świecie nie zarabia się pieniędzy na

produkcji surowca do przerobu. Tyle

tylko, że w naszym kraju - nad czym

ubolewam - nadal to „przemysł”

kształtuje cenę owoców deserowych.

Pamiętajmy jednak, że dla wielu go-

spodarstw, które wyspecjalizowały się

w produkcji np. owoców jagodowych

pod kombajn, nie ma możliwości

przestawienia się na inny rodzaj pro-

dukcji. Proszę spojrzeć na dziesiątki,

setki takich plantacji w rejonie Lipska

na Mazowszu, czy też na Lubelszczyź-

nie. Co mam im powiedzieć? Że mają

szybko zbankrutować, bo miejsca na

rynku dla Was nie ma? Macie szukać

sobie innego zajęcia? Nie zrobię tego

ani ja, ani Związek. I właśnie głównie

dla takich gospodarstw skierowane są

umowy kontraktacyjne z ceną referen-

cyjną, bo przecież porzeczki, wiśnie,

agrest na przetwory są i będą potrzeb-

ne w kolejnych latach. System umów

ustabilizowałby rynek i dochody.

Red. To co w takim razie z owocami

deserowymi, głównie jabłkami.

MM:

Krytycy walki o cenę „przemy-

słu” mają rację mówiąc, że zbyt dużo

mówi się o tym, a zbyt mało o podnie-

sieniu jakości owocówdeserowych, bo

to raczej na nich powinno się zarabiać,

a „przemysł” traktować jako odpad.

Światowy rynek jabłek deserowych

dynamicznie się zmienia. Rośnie

gwałtownie produkcja na wschodzie

Europy, w Północnej Afryce i w wie-

lu innych miejscach. Już nie jesteśmy

sami ze swoją ofertą. Nasza oferta

przez lata budowana podpotrzebyRo-

sji jest dziś mało atrakcyjna dla krajów

daleko położonych, a w nich jest naj-

większa nadzieja. Poza Egiptem nikt

już prawie nie chce naszego Idareda, a

jeśli już to nie zamierza za niego dużo

płacić. Podobnie z innymi odmiana-

mi u nas uprawianymi. To dziś nasz

wielki problem. Polskie sadownictwo

wymaga niestety kolejnej przebudowy.

Red. Skąd pieniądze na tę rewolucję?

Sadownicy chyba ich niemają?

MM:

Sadownicy jeszcze nie spłacili do

końca poprzednich kredytów, docho-

dy spadły, więc rzeczywiście pieniędzy

do dyspozycji nie ma. To, co dziś się

dzieje w wielu gospodarstwach to ra-

czej walka o przetrwanie niż rozwój.

Red. Może więc kolejne programy

pomocowe?

MM:

Wielu sadowników niesłusznie

uważa, że przyczyną obecnych kłopo-

tów są nadmierne nasadzenia i lepiej

już ich nie wspierać. Według danych

agencyjnych, spisów rolnych i GUS

nowe sady w oparciu o PROW sta-

nowią tylko około 20 %, pozostałe 80

% to efekt dość taniego i dostępnego

materiału szkółkarskiego oraz własnej

produkcji drzewek i sadzonek.

Wracając do nowych nasadzeń, to

wsparcie powinno być tylko do okre-

ślonego modelu sadu, założonego

z odmian dających się sprzedać na

dalekich rynkach, wyposażonego w

zraszanie antyprzymrozkowe i siatki

przezciwgradowe.

Red. Co to znaczy „odmiany dające

się sprzedać”?

MM:

Często na konferencjach sa-

downiczych je przedstawiamy. Robią

to także specjaliści z zagranicy. Dziś

podstawowymi odmianami w handlu

międzynarodowym są mutanty Gali,

Golden Deliciousa i Red Deliciousa

oraz lokalnie odmiany klubowe. One

dominować będą jeszcze dość długo.

Musimy więc zwiększyć ich udział w

produkcji.

Red. Czymamy szansewodmianach

klubowych?

MM:

Na produkcję niektórych nie

mamy szans, bo „klub” nie przyjmuje

już nowych członków, ale może warto

spróbować wygenerować, wypromo-

wać własne odmiany klubowe. Takie

próby- niestety nieudane - były po-

dejmowane z Ligolem, ale może warto

pomyśleć o innych, które mogą stać

się naszą specjalnością. Ich obserwacje

są już mocno zaawansowane i kilka z

nich dobrze rokuje. Do tych działań

zamierzamy włączyć instytuty nauko-

we, hodowców, grupy producenckie,

firmy doradcze. To może być jedna z

naszych szans. Produkując nadal od-

miany „rosyjskie” przy zamknięciu

tego rynku, dobrych cen nie będziemy

osiągać. Musimy wytwarzać to, co do-

minuje na świecie i oferując to taniej,

albo oferować to, czego inni nie mają.

Tak robią też nasi konkurenci od lat,

kiedy przegrali rywalizację z naszymi

standardowymi tanimi jabłkami. Ge-

neralna zasada mówi, że handluje ten,

który ma najtańszy produkt, albo ten,

który ma najlepszą jakość, ale najwię-

cej zarabia ten, którymawofercie pro-

dukt, którego inni nie mają.

Red. To czego inni niemają?

MM:

Jeśli wymyślimy i wypromujemy

polską odmianę klubową, to możemy

nią zdominować nie tylko rynek kra-

jowy. Jednak musimy uwzględniać

trendy wśród konsumentów i idące

w ślad za nimi wymagania marketów.

Klienci oczekują odmian dobrze wy-

barwionych, twardych, smacznych i…

bezpiecznych.

Red. Polskie owoce nie są bezpiecz-

ne? Zdarzały się przecież przypadki

nadmiernych pozostałości środków

ochrony roślin.

MM:

To na szczęście pojedyncze przy-

padki. Pamiętajmy, że nowy, coraz

bogatszy konsument oczekuje coraz

częściej żywności zupełnie bez pozo-

stałości śor, albo wręcz ekologicznej.

Dziś na Zachodzie Europy ten seg-

ment rynku stanowi już nawet 20- 30

% rynku, a ceny za takie produkty są

nieraz nawet o 100 % wyższe od pro-

dukcji konwencjonalnej. I to właśnie

może być kolejna polska specjalność

eksportowa. Trzeba tylko dopracować

technologię produkcji i wypromować

daną markę, po drodze dbając o po-

wtarzalną jakość.

Red. To naprawdę jest możliwe?

MM:

A dlaczego nie? W USA niemal

50 % produkcji jabłek ma charakter

bio, rośnie udział takiej metody we

Włoszech i innych europejskich kra-

jach. Z resztą dotyczy to także cytru-

sów, winogron, a nawet bananów. Nie

możemy zostać w tyle. Sieci marke-

tów, grupy producenckie oraz firmy

dystrybucyjne mają specjalne marki

handlowe nawiązujące do zdrowej

żywności. U nas też to już jest bar-

dzo widoczne. Są też pierwsze udane

próby umieszczenia ich na rynku,

choćby marka „amela” już dostępna

w niektórych sklepach w Polsce. Pro-

gramy „zero pozostałości” istnieją już

we Francji, Wlk. Brytanii, Szwajcarii i

wielu innych krajach.

Red. To co Pan mówi to przecież re-

wolucyjne tezy. Sadownicy to rozu-

mieją.

MM:

W przypadku braku rosyjskiego

rynku, a to jest bardzo prawdopodob-

ne, chcąc przetrwać musimy zacząć

inaczej myśleć. Czasy sadownictwa,

w których dominowała produkcja „na

ilość” bezpowrotnie mijają. Na owo-

cach do przerobu też raczej nie zaro-

bimy. Siermiężne sadownictwo mija i

kto tego szybko nie zrozumie, ten od-

padnie. Nie chcemy tego, stąd Zwią-

zek podejmował działania obronne i

będzie to robił nadal. Pod względem

technicznym jesteśmy obecnie świet-

nie przygotowani, programy pomo-

cowe spowodowały niesamowity

postęp i teraz trzeba to umiejętnie

wykorzystać. Rynek jest bezwzględny

i tak, jak kiedyś my wykończyliśmy

konkurencję na rynku rosyjskim, tak

jutromusimy to zrobić wwielu innych

miejscach. Nie zrobimy już tego ceną,

bo one sięgnęły dna, więc musimy to

osiągnąć bardziej inteligentnymi me-

todami.

Red. Damy radę?

MM:

Nie mamy za bardzo innego

wyjścia. Trzeba więc maksymalnie

spowolnić wzrost kosztów, szcze-

gólnie siły roboczej i energii oraz za-

cząć uzyskiwać w handlu lepsze ceny,

przestać śmiertelnie wzajemnie ze

sobą konkurować, stosując wcześniej

wymienione przeze mnie działania w

zakresie oferty handlowej. Potrzebne

jest do tego ścisłe współdziałanie wielu

ośrodków i instytucji, zarówno pry-

watnych, jak też państwowych. Trzeba

też bezwzględnie skoordynować dziś

rozproszone i przez to nieskuteczne

działania. Wymieńmy więc raz jeszcze

najważniejsze zadania dla branży na

kilka najbliższych lat: próba powrotu

na rynek Wschodni, urzędowe otwar-

cie nowych krajów dla naszych owo-

ców, ochrona własnego rynku przed

tanim importem spoza UE, promocja

i wsparcie eksportu, uregulowanie

rynku owoców do przetwórstwa po-

przez umowy kontraktacyjne, zapew-

nienie dostępności taniej siły roboczej

i uproszczenie procedur jej zatrudnia-

nia, otwarcie rynku dla pracowników

z nowych krajów, sprawny system

ubezpieczenia od klęsk pogodowych,

wsparcie zewnętrzne na zakładanie

plantacji w najnowszych technolo-

giach, poprawa jakości produkcji,

wzrost udziału w produkcji atrakcyj-

nych w handlu międzynarodowym

odmian, wprowadzenie polskich od-

mian klubowych, rozwój produkcji

bez pozostałości i bio, zmniejszenie

kosztów energii, ograniczenie pol-

sko-polskiej konkurencji w handlu.

To najważniejsze zagadnienia, jest

też wiele innych koniecznych do re-

alizacji.

Red. Czy Związek Sadowników

RP podejmie się koordynacji tych

wszystkich działań?

MM:

Wydaje się, że ma ku temu pod-

stawy. Potwierdzają to minione lata.

Mamy swego rodzaju autonomię- nie

jesteśmy od nikogo uzależnieni i z

nikim nadmiernie związani. Nikomu

też nie odbieramy zasług i inicjatyw,

ale mamwrażenie, że obecnie idziemy

całkiem po omacku. Doradcy swoje,

agencje rządowe swoje, grupy swoje,

przetwórnie swoje, minister swoje,

organizacje sadownicze swoje, każdy

ma swoje wizje i propozycje. I choć

wszyscy nie robią może niczego złego,

to sumaryczny efekt tych chaotycz-

nych działań jest niestety słaby. Teoria

mówi, że jesteśmy gigantami- jeden

z największych na świecie producen-

tów owoców, jeden z największych ich

eksporterów, a praktyka pokazuje coś

zupełnie innego- bankrutujące gospo-

darstwa, upadające grupy i firmy han-

dlowe, brak następców itp. Nie może

tak dalej być.

Chcąc przetrwać musimy

zacząć inaczej myśleć